Początki nigdy nie bywają trudne
Takiej książki nie miałem w rękach od czasów „Naszej Szkapy”. Tak nie wciągnęła mnie żadna w ostatnich miesiącach, a być może nawet i latach. Co mnie podkusiło, żeby kupić opowieść o życiu Mike’a Tysona? Cóż, pewnie to co zawsze – najciekawsze biografie to te, które dotyczyły osób mi obojętnych.
Jeśli mnie pamięć nie myli to w ciągu trzech lat tylko dwie książki dostały ode mnie pięć gwiazdek – biografia Jobsa i historia Amazona. Tego pierwszego w momencie czytania średnio kojarzyłem. Miałem już iPhone, ale jeszcze zarzekałem się, że nie kupię iPada, a Macbooki to był wynalazek dla hipsterów, grafików i innych takich. O Amazonie zaś wiedziałem tyle, że jest taki sklep i można w nim kupić Kindle.
W listopadzie przeczytałem jeszcze biografię Janusza Wójcika i kolejną opowiastkę o życiu Masy. No dobra, do Wójcika sentyment miałem zawsze, bo choć Barcelony nie pamiętam, to szczyt mojego zainteresowania piłką nożną przypadał na czasy jego selekcjonerskiej kadencji.
„Mike Tyson. Moja prawda” wciągnęła mnie od pierwszych stron. Sam siebie w myślach pytałem, co mnie do cholery obchodzi boksujący murzyn, którego widziałem tylko jedną walkę – gdy obił Andrzeja Gołotę. A jednak ten murzyn potrafi tak barwnie opowiadać, tak zaciekawiać historią swojego życia, że nie pomijałem nawet fragmentów dotyczących jego dzieciństwa. A zawsze je pomijam w biografiach. Zawsze! Przeczytałem dopiero dwie trzecie książki i zacząłem ją dawkować, bo złapałem się na tym, że dziś po przebudzeniu zamiast sięgnąć po czekoladę, otworzyłem książkę. Do łazienki poszedłem dopiero dwie godziny później. To jest trzecia książka, która dostanie ode mnie najwyższą ocenę. Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności najwyżej oceniam te pozycje, które sam kupuję. Hm.
Wysoko oceniłbym też książkę Janusza Wójcika, który całkiem szczerze i bardzo, ale to bardzo dosadnym językiem opowiada o realiach polskiej i światowej piłki nożnej z przełomu stulecia. Ile u niego jest alkoholu, wulgaryzmów i rynsztokowych określeń, to nawet u Masy tyle tego nie ma. Ale to dobrze, bo ta bezpardonowość w największym stopniu sprawia, że czyta się go jednym tchem. Podobnie jak przed laty historię jego ulubionego piłkarza – Wojciecha Kowalczyka, która w moim prywatnym rankingu jest w TOP 3 najśmieszniejszych książek i jest jedną z kilku, które przeczytałem dwukrotnie.
Wszystkich tych trzech panów łączy brak poprawności politycznej. Oni się z nikim nie cackali. Żyli w pięknych czasach, kiedy to reklamodawcy nie robili w gacie, gdy sponsorowane przez nich gwiazdy piły, ćpały i bzykały na umór. Dziś zresztą mamy przykład Billa Cosby’ego, któremu kilka kobiet zarzuciło molestowanie, bo sobie po 30 latach przypomniały, że je zgwałcił. Sponsorzy już się od niego odwracają i w ostatnich latach swojego życia będzie musiał nosić ciężar oskarżeń. Winny czy niewinny, to nie ma znaczenia, bo w dzisiejszym świecie, zwłaszcza mediów, istnieje domniemanie winy. Być o coś podejrzanym, to właściwie być skazanym.
[full_size]
[/full_size]Czytając historie Wójcika, Masy i Tysona pomyślałem sobie, że chyba żyjemy w czasach, kiedy dobrą biografię napisać (lub zlecić napisanie) mogą wyłącznie ci, którzy już nic nie mają do stracenia. Tylko ci, którzy upadli na samo dno. Taki los spotkał Wójcika, który ma zakaz trenowania i jest wyklęty w swoim środowisku. To samo spotkało bankruta Tysona, który nie ma innego wyjścia jak odcinać kupony i ciułać każdego dolara reklamując jakieś energetyki w kraju Europy Środkowej. O Masie wspominać nie muszę, bo on na dnie żył całe życie. Ale przypominam sobie też inne historie przeczytane w tym roku i od razu widzę przed oczami rewelacyjną dwutomową opowieść „Wilk z Wall Street”. W lutym zachwycałem się „Prawdziwym gangsterem”, historią Jona Robertsa, który tuż przed śmiercią opowiedział o swoim kokainowym życiu i twardym lądowaniu w rękach FBI. Niezły był też „American Hustle”, na podstawie którego nakręcono bardzo dobry film.
Jasne, że są książki, które nie mają ani jednego wulgaryzmu i można je wysoko oceniać, ale opowieści o tym, jak z dna weszło się na szczyt nie mają w sobie magii, nie zostają w pamięci tak mocno, jak historie ludzi skończonych. Są krótkotrwałą inspiracją, zresztą gdy już się przeczyta kilka książek o sukcesach ludzi sławnych, to dochodzi się zwykle do tych samych wniosków. Daleko zajdziesz, jeśli będziesz ciężko pracował, miał szczęście i dobry pomysł na biznes. Wielce mi odkrywcze. Dlatego często wolę poczytać o tym, jak Wójcik czarnoskórym piłkarzom kazał wracać do dżungli, Masa łamał ludziom kości, a Tyson po zdobyciu mistrzowskiego pasa, nie zdejmował go ani do kąpieli, ani do seksu.
To byli prawdziwi mężczyźni. Do bólu źli, do przesady szczerzy i na swój coraz rzadziej spotykany sposób bardzo męscy. Czy za kilka lat będę chciał przeczytać biografię, dajmy na to, Nawałki, Kliczko czy jakiegoś gangstera z Dworca Centralnego? Przypuszczam, że wątpię.